To danie powinno się nazywać calzone z tego co miało być pizzą. A oto jego nienajweselsza historia.
Zeszły weekend miał być fajny. Pogoda była co prawda ryzykowna (chociaż w końcu okazała się być ciepło i słonecznie) ale poza tym wszystko było zaplanowane. Do Warszawy przyjechali znajomi (tu korzystając z okazji serdecznie pozdrawiam) miała być domowa pizza, spacery, cafe spokojna oraz ognisko z kiełbaskami na plaży. Niestety w połowie dnia Emilka dostała gorączki 39 stopni i tak już się utrzymało do poniedziałku. Więc zostaliśmy uwięzieni w domu, z gorączkującą Emilką i lodówką wypełnioną składnikami na pizzę i kilogramem kiełbasy. Jakoś mi odeszła ochota na pizzę, chciałam zrobić coś co potem będziemy mogli zjeść też w tygodniu, a że miałam dużo czasu to mój wybór padł na calzone. A w jego środku wylądowało to co miało być na pizzach no i kiełbasa:) tę ostatnią można oczywiście pominąć, jak chcecie wersję wege. Ciasto powstało z mieszanki mąki orkiszowej, gryczanej i pszennej. Calzone posmakowały też chorej Emilce ( z dość słabym apetytem) a w poniedziałek zabrałam je na obiad do pracy i zdały test, którego nie zdaje pizza na drugi dzień.
…